Sagrada Familia Ski Resort.

Do państw, które poznałem z narciarskiej strony, dołączyła właśnie Andora. Przy okazji postanowiliśmy także obejrzeć atrakcje Barcelony!


Ten mały kraj nie ma jakiejś ekscytującej historii, można poza epizodem, kiedy to w latach 30-tych ubiegłego wieku, rosyjski awanturnik Borys Skosyriew ogłosił się jej królem i wypowiedział wojnę Francji. Po niecałych dwóch tygodniach świeżo upieczonego monarchę eksmitowali Hiszpanie, albowiem to właśnie sąsiedzi Andory otaczają ją opieką – formalnymi głowami państwa są prezydent Francji i biskup z Hiszpanii. Z Andorą zresztą nie warto zaczynać – choć nie ma armii, to w wypadku wojny państwo zapewnia każdemu obywatelowi broń i amunicję. Niech zatem nie zmyli Was obecność w herbie Andory dwóch nadzwyczaj łagodnych zwierząt – krów.

Obecnie Andora to raj podatkowy i strefa wolnocłowa, co czyni ją bardzo ruchliwym miejscem. Większe miejscowości, w tym stolica, wciśnięte są ciasno pomiędzy strome zbocza dolin. Jazda samochodem przez Andorę, do której dotarliśmy z lotniska pod Barceloną, jadąc wcześniej drogami wiodącymi przez malownicze góry Katalonii, to doświadczenie mało przyjemne. Kontrole graniczne generują spore korki, a Francuzi i Hiszpanie powoli toczą się drogą, wzdłuż której piętrzą się hotele, sklepy i stacje benzynowe. O idyllicznych, pasterskich osadach możemy zapomnieć – ich ślady możemy odnaleźć wyżej w górach lub zakątkach miast, w postaci starych, kamiennych domów lub kościółków.


Ze względu na położenie w Pirenejach, to jedno z najmniejszych, europejskich państw może pochwalić się jednym z największych ośrodków. Grandvalira łączy kilka stacji w region oferujący ponad 200 km nartostrad i mnóstwo terenów do freeride’u.

Te ostatnie w tym roku nie są zbyt oblegane, bo zima nie była dotąd zbyt hojna, jeśli chodzi o śnieg. Same jednak nartostrady zostały przygotowane perfekcyjnie i prawie 190 km było do naszej dyspozycji.


Na ogół jestem ostrożny w ocenie tzw. topowych ośrodków – choć miło wspominam Sölden czy Ischgl, to już St Anton czy Serfaus/Fiss/Ladis nie rzuciły mnie na kolana. Grandvalira miło mnie jednak zaskoczyła, ponieważ tutejsze nartostrady są bardzo dobrze poprowadzone i wyprofilowane i w zasadzie gdzie byśmy nie wjechali, możemy liczyć na przyjemną, długą jazdę, bez ciasnych skrzyżowań, irytujących wypłaszczenie czy wąskich dojazdówek.


Poziom trudności jest zróżnicowany i można tu zarówno stawiać pierwsze kroki na łagodnych “łączkach”, jak i poszaleć na nartostradach goszczących zawody pucharu świata i aspirujących do organizacji imprez mistrzowskich (w wyścigu po organizację mistrzostw świata w 2029 r. Andorę ubiegł norweski Narvik). Jest tu też spory snopwark.


Krajobrazy Pirenejów nieco różnią się od alpejskich, co stanowi miłe urozmaicenie. Trochę inna jest też infrastruktura – stoki mają drewniane ogrodzenia, a wyciągi kanapowe są powolne, często niewyprzęgane; nie są też wyposażone w kopuły ochronne. Pogoda jednak jest tu często taka, że w ogóle to nie przeszkadza. Dla mniej cierpliwych narciarzy lub na wypadek złej pogody przygotowano zagadki związane z historią Andory – są powieszone na co drugim słupie, a na kolejnych znajdują się odpowiedzi. Niezbyt szybkie wyciągi nie generują też – czego można by się obawiać – kolejek. Choć jeździłem tam w walentynkowy, słonecznych weekend, kilkuminutowe kolejki do wejścia zdarzały się sporadycznie.


Karnet 1-dniowy ma cenę raczej z wyższej, europejskiej półki (69 euro), ale całościowo Grandvalira oferuje bardzo dobre „value for money”.


***

Po dwóch dniach spędzonych na nartach w Andorze postanowiliśmy spędzić jeszcze jeden dzień w Barcelonie, gdyż – jak wiecie – lubię łączyć wyjazdy na narty z odkrywaniem nowych miejsc.
Samo centrum miasta okazało się bardzo nudne – siatka prostopadle krzyżujących się ulic wygląda imponująco na zdjęciach lotniczych, ale z poziomu chodnika to po prostu rzędy kamienic z drogimi sklepami i paradującymi między nimi influencerkami. Wyjątkowe wrażenie robi natomiast budowana od 1882 r. bazylika Sagrada Familia, oferująca nam absolutnie niezwykłe doznania estetyczne w zakresie architektury sakralnej. Budowa ma się zakończyć już w przyszłym roku i pozostaje się zastanawiać, czy pod koniec XIX wieku zniecierpliwiony Gaudi chodził po budowie, nerwowo krzycząc do budowlańców: „Panowie, w tym tempie to w sto lat tego nie skończymy!”
Dużo ciekawiej niż w centrum było w okolicach wzgórza Montjuïc, które jest świetnym miejscem na długi spacer i skrywa także atrakcje idealne dla narciarzy.

My sami po drodze odwiedziliśmy:
Pawilon Barceloński (Pavelló de Barcelona)


Elegancki, modernistyczny pawilon zaprojektowany przez L. Miesa van der Rohe na Wystawę Międzynarodową w 1929 roku. Co ciekawe, budynek został rozebrany i odbudowany w latach 80-tych, co daje nadzieję wszystkim, którzy płaczą po wrocławskim Solpolu.

Plaça de les Cascades

Piękny plac z fontannami, które w zimie są wyłączone, więc możemy ćwiczyć szare komórki wyobrażając sobie, jak pięknie musi wyglądać latem.

Pałac Narodowy (Palau Nacional)


Ten imponujący budynek z lat 20-tych ubiegłego wieku mieści MNAC – muzeum, w którym zgromadzono jedną z najważniejszych kolekcji sztuki katalońskiej. Kogo – tak jak mnie – nie interesują freski i gobeliny, może popatrzeć sprzed drzwi pałacu na ładną panoramę miasta i ruszyć na jego tyły, gdzie znajduje się park olimpijski.

Stadion Olimpijski (Estadi Olímpic Lluís Companys)

Stadion, który odegrał kluczową rolę podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992 r., ale zbudowany został już przed igrzyskami w Berlinie (1936 r.) po to, by rozegrać na nim alternatywne dla nazistowskiej imprezy zawody. Obecnie na stadionie mecze rozgrywa FC Barcelona, jako że remont Camp Nou mocno inspiruje się tempem budowy bazyliki Sagrada Familia.

Wieża telekomunikacyjne (Torre de Comunicacions de Montjuïc)


Zaprojektowana przez Santiago Calatravę, wyróżnia się futurystyczną sylwetką na tle nieba i ładnie wygląda na zdjęciach.

Aleja gwiazd sportu przy Muzeum Olimpijskim i Sportu (Museu Olímpic i de l’Esport Joan Antoni Samaranch)

Jako że Barcelonę zwiedzaliśmy w poniedziałek, muzea były zamknięte. Można było jednak przespacerować się Aleją Gwiazd Sportu, gdzie znajdują się odciski butów wybitnych sportowców. Odnajdziemy tu między innymi ślad narciarskiego buta Alberto Tomby.

Fundació Joan Miró

Jeśli tak jak ja jesteście wybitnymi znawcami sztuki i przez lata myśleliście że Joan Miro to kobieta, to warto abyście odwiedzili to muzeum, które prezentuje dzieła tego jednego z najwybitniejszych katalońskich artystów. Byle nie w poniedziałek – wtedy obejrzycie tylko rzeźbę przypominającą skrzyżowanie Misia Coralgola z robotem, w dodatku ze wzwodem.

Terrassa Bar Montjuïc


Czas na przerwę – warto ją spędzić w barze usytuowanym na trybunach otwartych basenów z pięknym widokiem na miasto.

Kolejka linowa Telefèric de Montjuïc
Wspaniała atrakcja dla narciarzy – kolej gondolowa, którą możemy wjechać na szczyt wzgórza. Nam niestety nie było to dane, gdyż kolejka właśnie przechodziła przegląd techniczny. Ale nie szkodzi, bo czynna była:

Kolejka Teleférico del Puerto


Jest to kolej linowa, która ze wzgórza Montjuïc zabierze nas prosto na plażę, żebyśmy sobie odpoczęli po trudach spaceru. Alternatywnie można tę podróż odbyć w drugą stronę. Widoki z wagonika na miasto i na wybrzeże są przepiękne

Plaża (Playa de la Barceloneta)


Najsłynniejsza plaża Barcelony, która w lutym przypomina Bałtyk – część osób spaceruje puchówkach, część się opala, a niektórzy nawet pływają. Nie brakuje też sprzedawców – plażokrążców.
Długi spacer po Barcelonie można zakończyć doskonałą paellą z owocami morza w jednej z knajpek w okolicy plaży, co i my uczyniliśmy.