Pogranicze w śniegu, cz. 2.

Dane na początku stycznia słowo się rzekło i po miesiącu wróciłem na włosko-austriacko-szwajcarskie pogranicze, by dalej eksplorować tamtejsze ośrodki. O ile jednak za pierwszym razem odwiedziłem duże, znane destvynacje (skansen lat 90-tych w Serfaus-Fiss-Ladis, efektowne Ischgl i lodowcowy Kaunertal), o tyle teraz wybór padł na nieco mniejsze ośrodki: Schöneben / Belpiano, Nauders i Scuol.Na pierwszy ogień poszło leżące po włoskiej stronie Schöneben/ Belpiano. Leży ono w zasadzie tuż za granicą, zaraz koło jeziora Lago di Resia (Rechsensee), znanego z wystającej z niego wieży XIV-wiecznego kościoła (pozostałości po wiosce, zatopionej w latach 1948-1950).

 

Choć na mapie wyglądał dość niepozornie, ośrodek bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Już jadący z nami gondolą rodak zapowiedział, że będzie nam się podobało i w rzeczy samej nie minął się z prawdą.
Po pierwsze, tutejsze nartostrady mają przeważnie fajny profil, zapewniający przyjemną jazdę po szerokich stokach o równomiernym nachyleniu. Są tu i rozłożyste, łagodne, gładkie jak stół łączki do nauki, i czerwone, długie nartostrady do radosnego szusowania, i czarne trasy dla tych, którzy lubią większe wyzwania. Całość obsługują wygodne kanapy i nowoczesne gondole, a w centralnym punkcie ośrodka znajduje się nowoczesny budynek z restauracją i barem. Oczywiście można też poszukać jakichś knajpek na uboczu.
Dodajmy do tego duży, bezpłatny parking tuż przy dolnej stacji i najtańszą chyba w okolicy wypożyczalnię sprzętu, a także bonus w postaci wycieczki do wspomnianej wyżej wieży. W zimie można wejść na zamarzniętą taflę jeziora i obejrzeć wieżę z bliska, a nawet zajrzeć do jej wnętrza, pod warunkiem, że ktoś weźmie nas na barana.

 

Jako że ośrodek jest mniej popularny, niż leżące niedaleko „topowe destynacje”, możemy się tu najeździć do upadłego, bez obawy o kolejki czy tłok na stoku. Zakupiony tu karnet obowiązuje także w leżącym po austriackiej stronie ośrodku w Nauders.

***

Nauders to także niewielki, a przez to niezbyt oblegany, kameralny ośrodek. Nasza wizyta wypadła w dzień po intensywnych opadach śniegu, więc z powodu zagrożenia lawinowego oraz silnego wiatru część tras była niestety nieczynna. Jeździło się się jednak bardzo fajnie, bo nieco trudniejsze warunki zniechęciły część narciarzy – na trasach było ich bardzo mało. Ja sam nie przepadam za „sztruksem” i lubię jeździć po świeżym, niewyratrakowanym, rozkopanym śniegu, w którym trzeba sobie na bieżąco wymyślać trasę i kolejne skręty.

 

Nartostrady w Nauders są spoko, zwłaszcza te leżące wyżej. Te biegnące przez lasy są dość nierówne. Niektóre z nich, choć oznaczone kolorem czerwonym, mają kiepski profil i składają się na zmianę z krótkich, stromych ścianek i długich, nudnych wypłaszczeń, które narciarzy zirytują, a snowboardzistów doprowadzą do rozpaczy, bo kto to widział, żeby po czerwonej nartostradzie maszerować „z buta”…

 

Infrastruktura też jest zróżnicowana – nowoczesna stacja w dolinie kryje w sobie zaskakująco starą i powolną gondolę. Alternatywę dla niej stanowią jeszcze starsze, upiornie powolne, niewyprzęgane krzesełka. Trzeba jednak przyznać, że przy pięknej pogodzie, taka powolna jazda tym skrzypiącym zabytkiem na swój urok.

 

Mając do dyspozycji, w ramach jednego karnetu, ośrodek po austriackiej i po włoskiej stronie, pierwszeństwo dałbym jednak temu ostatniemu, ze względu na nieco lepszą infrastrukturę i trasy, po których trochę przyjemniej mi się jeździło. Warto też dodać, że wypożyczenie sprzętu we Włoszech jest znacząco tańsze niż w Austrii. Obie miejscówki stanowią jednak fajne zestawienie i dowodzą, że warto czasami zajrzeć do mniejszych ośrodków, zamiast tłoczyć się w droższych, „topowych destynacjach”.
Z tego też powodu, trzeci i ostatni dzień naszego pobytu na pograniczu spędziliśmy w kameralnym ośrodku w Szwajcarii – Scuol.

***

Szczerze mówiąc, nie znałem wcześniej tego ośrodka, a znalazłem go przeglądając mapę okolicy. Owszem – wielu narciarzy odwiedza Scuol, ale tylko przejazdem, bo leży ono na trasie prowadzącej do Sankt Moritz, która nie wymaga zakupu winiety.
Pierwsza wizyta w Szwajcarii okazała się falstartem, bo z powodu zagrożenia lawinowego praktycznie cały ośrodek był zamknięty. Kolejnego dnia jednak wszystkie trasy były już do naszej dyspozycji. Po zakupieniu nieco droższego, niż w sąsiednich krajach, karnetu i upewnieniu się, że roaming danych w telefonie jest wyłączony 😉 można było ruszyć na stoki.
Podobnie jak Nauders czy Schöneben / Belpiano, ośrodek w Scuol jest raczej kameralny. Idealnie jest odwiedzić go przy pięknej pogodzie – wszystkie trasy, oprócz dość nieciekawych zjazdów do dolnych stacji – leżą powyżej linii lasu. Rozciągają się tu przeto piękne panoramy, które podziwiać możemy z wyciągów i tras, sięgających do blisko 2800 m.n.p.m.

 

Część wyciągów nie ma jednak ochronnych kopułek, zatem w czasie gorszej pogody – wiatru, mgły – niewiele zobaczymy, a i porządnie zmarzniemy.
Za punkt kulminacyjny wizyty w Scuol możemy przyjąć zjazd nartostradą „Traumpiste”. Ta 6-kilometrowa trasa prowadzi do sąsiedniej miejscowości Sent. Rozciągają się z niej (z trasy, nie miejscowości) piękne widoki, które możemy podziwiać nieco dłużej, zatrzymując się w leżącym mniej więcej w połowie zjazdu barze.

 

Z Sent możemy wrócić do Scuol w stylu zakopiańskim – ciasnym, płatnym busem, lub w stylu alpejskim – bezpłatnym autobusem, odjeżdżającym z ryneczku miejscowości. W samym Scuol wysiadamy na dworcu kolejowym, położony tuż obok dolnej stacji gondoli, zatem jest to idealna miejscówka dla tych, którzy na narty lubią udawać się pociągiem.
Na koniec dnia możemy zjechać do samego Scuol nartostradą, która – choć oznaczona jest kolorem czerwonym – tego dnia opisana była jako trasa wyłącznie dla „ekspertów”. Jak się okazało, nie chodziło jednak o jej nachylenie, ale o stan, a konkretnie całkowite oblodzenie.
Zjazd ten był zatem ciekawą i zarazem ostatnią przygodą, jaką mieliśmy okazję przeżyć na włosko-austriacko-szwajcarskim pograniczu. Mam jednak nadzieję, że wkrótce będę mógł zabrać Was w kolejne, ciekawe miejsca.