adVENTure, czyli wspominamy przygody.

Przy okazji przeprowadzkowych porządków, wpadła mi w ręce narciarska mapa sprzed kilkunastu lat. W marcu 2009 r. spędziliśmy tydzień w Sölden, ale w dniu powrotu postanowiliśmy zajrzeć na chwilę do Vent. To taka wioska, leżąca na końcu Ventertal – odnogi doliny Ötztal.

 

Wiedzie do niej urokliwa szosa, na której doznałem wrażenia déjà vu, ale to tylko dlatego, że most, przez który przejeżdżaliśmy, widniał na okładce mojej papierowej mapy (stąd przeczucie, że skądś go znałem)…

 

W Vent znajduje się w niej miniaturowy ośrodek narciarski, obecnie już nieco (choć nieznacznie) zmodernizowany, a wtedy czarujący starodawnym klimatem. Dość powiedzieć, że do utrzymania tras wystarczył mały, mocno wysłużony ratraczek firmy „Ratrac”, od nazwy której wzięła się zresztą polska nazwa tego pojazdu.

 

Ośrodek w Vent obsługiwały raptem 4 wyciągi, z czego 2 to miniaturowe orczyki, na których – co ciekawe – od 12.00 do 14.00 obowiązywała sjesta.

 

Może to wpływ pobliskich Włoch? 😉 Poza tym z samej wioski można było wjechać starodawnym, dwuosobowym krzesłem na szerokie, skąpane w słońcu stoki, po których woził nas równie stary orczyk (obecnie zastąpiony chyba 4-osobową kanapą) i z których rozciągał się wspaniały widok na drugi co do wielkość szczyt Austrii – Wildspitze.

 

Miejsce to miało także wspaniałe tereny do wycieczek skiturowych i można było stąd np. dojść Breslauer Hütte, czyli „Wrocławskiego Schroniska”, znajdującego się na wysokości ponad 2800 m.n.p.m. (na poniższym zdjęciu – po lewej stronie).

 

Tego dnia jednak nikt nie ryzykował takiej wyprawy – ciepły, słoneczny dzień i ogromna ilość śniegu sprawiły, że dookoła zaczęły schodzić olbrzymie lawiny.

 

W końcu nawet ośrodek zamknął trasy i zwiózł nas krzesełkiem na dół. Tam okazało się, że zaplanowana do południa wizyta w Vent przedłuży się do zmroku, bo dopiero wieczorem zasypana lawinami szosa została udrożniona.

 

Nie był to jednak czas stracony, bo sam spacer w tak pięknym miejscu był przyjemnością.