Gość specjalny, czyli z Maćkiem w Himalaje.

Dzisiaj mam dla Was niespodziankę, albowiem będę pisać nie o swoich przygodach, a o moim koledze Maćku, którego pokrótce Wam przedstawię.

Od zawsze był on człowiekiem łaknącym przygody. Już jako nastolatek, podczas szkolnych zimowisk w Karkonoszach, snuł się o 22.00 po Strzesze Akademickiej i szukał kogoś, kto by się założył z nim o to, czy Maciek w godzinę dobiegnie na szczyt Śnieżki i z niej wróci, przynosząc pieczątkę ze schroniska jako dowód. Został także taternikiem i grotołazem, co skrzętnie wykorzystywał, przyjmując intratne zlecenia na prace wysokościowe, tudzież eksplorując jaskinie, do czego i mnie raz namówił. W ten sposób wylądowałem w Studnisku w Jurze Krakowsko – Częstochowskiej. Kto zna Studnisko, ten wie, że nie jest to idealne miejsce na speleologiczny debiut, bo do jaskini tej wchodzi się przez otwór w stropie, a następnie zjeżdża 30 metrów się po sznurku. Aby z niej zaś wyjść, trzeba te 8 pięter w górę się po owym sznurku wciągnąć… Czynu tego dokonałem, zatem doświadczenie w postaci przeciskania się przez jaskiniowe zaciski, w świetle płonącej na czole karbidówki, mam już za sobą…

Maciek do dzisiaj kontynuuje swoje przygody jako rowerzysta i skiturowiec. Podczas jednej z moich relacji pojawił się nawet właśnie jako skiturowiec, który, choć zabrał się z nami na narty, codziennie rano mówił „nara chłopaki” i znikał w górach.

 

Dzisiaj jednak chciałbym napisać o rowerowej przygodzie mojego kolegi, gdyż uważam, że jest bardzo ciekawa. Od Maćka się od niej nie wiecie, bo jest on przedstawicielem ginącego gatunku podróżników – takim, który jeździ, by zobaczyć i doświadczyć, a nie robić na ten temat rolki i posty na soszale…

Ostatnio sam kupiłem rower i odwiedziłem nim Wzgórza Strzelińskie i Wzgórza Trzebnickie, śmiałymi szarżami zdobywając szczyty sięgające 300 m.n.p.m. Można powiedzieć, że Maciek dzieli ze mną rowerową pasję do gór, ponieważ w 2018 r. odwiedził rowerem Himalaje. Jeśli dobrze kojarzycie – Himalaje to te góry, w których się umiera chodząc, a nawet siedząc.

Jak dostać się w Himalaje z rowerem? To proste – po prostu lecicie do Indii samolotem, odbieracie na lotnisku karton z rowerem wraz z innymi bagażami, a potem, w terminalu, składacie ów rower imbusikiem i już na dwóch kołach ruszacie przez Delhi na dworzec autobusowy.

 

A tam, to już prosto do autobusu i po 17 godzinach jesteście u podnóża dachu świata w Mandi (stan Himachal Pradesh).

Choć po drodze trzęsło i pasażerowie autobusu raz po raz oglądali się, czy rower aby nie wylądował już w rowie, to KROSS szczęśliwe dotarł do Mandi.

Tam właśnie zaczęła się kilkunastodniowa trasa, która swoją metę miała w Leh (region Ladakh, stan Dżammu i Kaszmir). Dało to ponad 740 przejechanych kilometrów i 12 km przewyższenia w przedziale od 760 do ponad 5300 m.n.p.m.

 

Jazda rowerem po Himalajach oprócz solidnych przewyższeń, pokonywanych ciasnymi serpentynami, niesie ze sobą dodatkowe atrakcje w postaci na przykład zdradliwej diety, czy wysokości. Zdarzyło się zatem, że po śmiałym zdobyciu górskiej przełęczy konieczny był taktyczny odwrót, dojście do siebie w dolinie i ponowny atak, tym razem rozłożony na 2 dni…

Gata Loops to 21 ostrych zakrętów na wysokości ponad 4000 m.n.p.m.
Przełęcz Lachung La to już wysokość 5000 m.n.p.m.
Przełęcz Tanglang La (5359 m.n.p.m.) należy do najwyższych na świecie.
Przełęcz Tanglang La (5359 m.n.p.m.) należy do najwyższych na świecie.
Choć przełęcz Rohtang La nie była najwyższa (3979 m.n.p.m.) zjazd z niej był najbardziej uciążliwy ze względu na jakość drogi.

Na wysokogórskich drogach trafiały się też solidne korki, spowodowane awariami pojazdów, wypadkami, tudzież osuwiskami głazów czy ziemi.

Co do noclegów, to przezorne planowanie i rezerwacje nie są gwarancją odpoczynku. Nawet gdy przez telefon padają solenne zapewnienia, że zarezerwowane miejsce czeka, po przybyciu można pocałować klamkę. Na himalajskich trasach są jednak osady, składające się z różnego rodzaju konstrukcji – blaszaków, kontenerów, jurt, namiotów i plandek, opisanych jako „hotele”, „sklepy” i „restauracje” które poratują strudzonego rowerzystę.

 

Motywacją do jazdy są życzliwi ludzie, doping ze strony mijanych motocyklistów, kierowców i innych kolarzy, motywacyjne znaki drogowe,

 

a przede wszystkim widoki, jakich na własne oczy nie ujrzycie nigdzie indziej, a których namiastkę w postaci zdjęć załączam.

 

Choć trasa przebiegała przez region zaliczany do Himalajów Wysokoich i sięgała ponad 5000 m.n.p.m., śniegu na trasie nie było i był on widoczny tylko na okolicznych szczytach.

 

Podróż miała swój finał w Leh, gdzie rower przeszedł gruntowną toaletę, rozbiórkę i został nadany jako bagaż do samolotu, którym to podróż szczęśliwe przetrwał. 😉

 

I na szczęście nie trzeba było jechać pociągiem 😉