Są rzeczy które mamy w Polsce, ale nie ma ich w Czechach – na przykład dostęp do morza, czy burzliwa historia walk narodowo-wyzwoleńczych. Bywa też odwrotnie – są w Czechach rzeczy, których na próżno szukać w naszym kraju. Jedną z nich są zawody Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim, które raz na kilka lat gości czeski Špindlerův Mlýn.
Szpindlerowy Młyn (który będziemy nazywać Szpindlerowym Młynem, jako że odmiana czeskich przymiotników dzierżawczych to zasadzka zastawiona na Polaków) organizuje zawody kobiecego PŚ (po angielsku – tytułowe WC). Choć Karkonosze przypominają Alpy w dużo mniejszym stopniu niż np. Tatry, a sam Szpindlerowy nie jest położony specjalnie wysoko (nawet w czeskich Jesenikach da się pojeździć na nartach na wyższych wysokościach), to mimo wszystko Czechom udaje się ściągać do siebie topową, narciarską imprezę i można sobie na własne oczy zobaczyć gwiazdy znane z Eurosportu, takie jak Lindsey Vonnová, Mikaela Shiffrinová czy Sara Hectorová.
Sam Szpindlerowy Młyn jest jednym z najlepszych ośrodków narciarskich w Czechach i tytuł ten oficjalnie otrzymywał w ostatnich latach kilkukrotnie. To takie czeskie Sankt Moritz, przy czym odwołania do Szwajcarii dotyczą nie tyle krajobrazu przyrody, tudzież tkanki miejskiej, co snobizmu i cen.
Karnet jest niedorzecznie drogi i kosztuje więcej niż w wielu ośrodkach Alpejskich – niemal 70 euro. Jako że stacja objęta jest GoPassem, można oszukać przeznaczenie i zakupów dokonać z wyprzedzeniem i przez internet.
Ośrodek jako taki składa się z kilku mniejszych stacji. Największą jest Svatý Petr; to właśnie tu znajdziemy trasę Pucharu Świata, ale także kilka innych, z rodzinną „Turystyczną” włącznie. Po drugiej stronie znajdziemy Medvědin i kilka kolejnych nartostrad. Święty Piotr na ekspozycję północną i w zimowych miesiącach jest tu zawsze ciemno, zimno i twardo, dlatego do Szpindla przyjeżdżam w marcu. Ofertę ośrodka uzupełniają leżące na uboczu trasy Labska, której przypięto etykietę „rodzinnej” i schowany na uboczu, prosty jak umysł wyborcy Trumpa, stok Stoh, do którego nigdy nie dotarłem.

Między stacjami krążą skibusy. Jeszcze przed pandemią snuto plany połączenia ich (stacji, nie skibusów) wyciągami, ale na razie nic z tego nie wyszło, a szkoda, bo snucie się po parkingach i autobusach to trochę strata czasu.
Nartostrady w Szpindlu to jest, jak mawiają Czesi, „szpiczka” – nie bez powodu SM dostaje te tytuły najlepszego ośrodka w Czechach, bo jeździ się tu doskonale, a wizytę możemy zwieńczyć na trasie World Cup, gdzie przekonamy się, że trasy, po których jeżdżą zawodnicy, w rzeczywistości są dużo bardziej strome, niż wygląda to w telewizji.
Ośrodek jest też ładnie położony – z górnych stacji rozciąga się ładny widok na cały ośrodek; możemy też wypatrzyć stąd szczyt Śnieżki, czy budynki nad Śnieżnymi Kotłami. W lecie można stąd pojechać na wycieczkę rowerową i dotrzeć do źródeł Łaby, która przepływa też przez samo miasteczko.
