Elektryzujące wycieczki (w Jesenikach).

Tak jak zapowiedziałem, po karkonoskich wycieczkach na rowerze elektrycznym w 2020 r., w roku 2021 postanowiłem „wypróbować” czeskie Jeseniki, w nadziei, że tamtejsze szlaki rowerowe będą ciekawsze, niiż karkonoskie, asfaltowe szosy… Wybór padł na ośrodek narciarski Červenohorskie Sedlo.
W Červenohorskim Sedle nigdy na nartach nie byłem, gdyż jestem na nich śmiertelnie obrażony za to, że kilka lat temu zmniejszyli ośrodek o czarną trasę.
Pojawiałem się tam jednak, by pożyczyć e-bike i przejechać się pod Praděd. Trasy w Jeseníkách – górach całkiem wysokich, porównywalnych z Karkonoszami – są w porównaniu do karkonoskich ciekawsze. Nie ma tu tak rozległego parku narodowego i można sobie pojeździć po czymś innym, niż asfalt, a z drugiej strony jest tu trochę taniej. Ponadto, startując z przełęczy, zaczynamy od razu na stosunkowo dużej wysokości, więc ładnymi widokami możemy się cieszyć od początku.


 

Pod samym „Pradziadem” można sobie obejrzeć letnią odsłonę tutejszego, kameralnego ośrodka narciarskiego, nazywanego „Morawskim Lodowcem”, a to ze względu na specyficzny mikroklimat i długo utrzymującą się, naturalną pokrywę śnieżną (sztucznego naśnieżania, ze względów środowiskowych, tutaj nie ma). O narciarskich walorach tego miejsca pisałem kiedyś tutaj.

 

Sam Pradziad też warto zdobyć, jako że na szczyt wiedzie szosa, widoki są bardzo zacne, a pod telewizyjną wieżą znajduje się restauracja.

 

Przejazd do Pradziada i z powrotem na e-bike’u nie jest wielkim wyczynem (ok 30 km), więc po powrocie planowałem jeszcze ruszyć w drugą stronę. Z powodu ulewy jednak podjąłem decyzję o oddaniu roweru i była to chyba decyzja pochopna, bo wkrótce się przejaśniło.

 

W drodze powrotnej zatrzymałem się zatem w miejscowości Žulova, nad którą góruje wzgórze z kościołem na szczycie. Zawsze mnie ten widok intrygował, więc mając sporo czasu postanowiłem się tam wspiąć. Mimo niedzieli turystów nie było tam wcale, co mnie nie zdziwiło, gdyż Czesi do kościoła nie chodzą nawet na drugą stronę ulicy, a co dopiero do takiego położonego 550 mnpm.

 

Sama góra i kościół to nic rewelacyjnego. Szlak na górę jest jednocześnie drogą krzyżową – można sobie zatem przypomnieć wszystkie stacje i to po czesku! Największą atrakcją był zdziczały, czereśniowy sad na zboczu, w którym drzewa uginały się od owoców i w którym spędziłem trochę czasu.
Tzn. mam nadzieję że to był zdziczały sad, bo jeśli by się okazało, że kradłem komuś czereśnie gdzieś między otarciem twarzy przez Weronikę, a drugim upadkiem pod krzyżem, to niefart.