Szusowanie na wulkanie.

Od kilku lat chodziła za mną myśl, żeby pojechać na narty na Sycylię i pojeździć na wulkanie Etna, na którego zboczach znajdują się dwa ośrodki (Etna Nord i Etna Sud). W tym roku ostatecznie postanowiłem zostawić swoje ślady na wulkanicznym śniegu.

Zarezerwowanie lotu i hoteli z wyprzedzeniem było nieco ryzykowne, ponieważ Etna jest bardzo kapryśna, a do dlatego że:
a. nigdy nie wiadomo jak będzie ze śniegiem
b. mogą odwołać lot
c. pogoda może być szkaradna i widoki na wulkanie mogą być identyczne jak w Rzeczce czy Zieleńcu, czyli widoczność na 15 metrów.
d. wulkan może wybuchnąć i zasypać śnieg popiołem
Erupcja w 2012r.

Ze wszystkich okropnych scenariuszy najbliżej spełnienia był punkt (d), jako że na początku lutego spory wybuch zasypał popiołem śnieg i ośrodki narciarskie zostały zamknięte. Co prawda zaraz potem spadł świeży śnieg, ale na tydzień przed moim wylotem wulkan zaczął znów wyrzucac z siebie popiół, co doprawdziło do zamknięcia nartostrad po południowej stronie wulkanu.

Zdjęcie z kamerki internetowej, 19 lutego 2019.
Z drżeniem serca 21 lutego przyleciałem do Palermo.
Tęczowa Aura: +10 do bezpieczeństwa lotu.

Po przylocie odebrałem samochód z wypożyczalni i ruszyłem na wschód wyspy. Wyłaniająca się na horyzoncie, dymiąca Etna, mająca ponad 3200mnpm, robi nieprawdopodobne wrażenie. Jeszcze tego samego dnia zajechałm do ośrodka na wstępny rekonesans.
Wiatr nie zmieniał się, wulkan nadal wyrzucał z siebie popiół i parę, ale zacząłem być dobrej myśli. Ośrodek po południowej stronie (Etna Sud) pozostał zamknięty, ale Etna Nord pozostał nietknęty.

22 lutego ruszyłem na stoki. Pogoda była absolutnie fantastyczna. W dolinie temperatura sięgała 18C, w ośrodku narciarskim około 7C. Do ośrodka dojeżdza się w zasadzie z poziomu morza, najpierw klucząc wąskimi uliczkami (na początku myślałem, że to nawigacja prowadzi mnie bocznymi drogami, ale potem okazało się, że innych tu nie ma), a potem prawdziwie górskimi serpentynami, przy czym miejscami krajobraz jest kosmiczny, jako że droga wije się przez wielkie połacie wulkanicznych skał.

Sam ośrodek pozytywnie mnie zaskoczył, ponieważ mimo niewielkiej liczby tras (w sumie nie będzie to nawet 10km) są one szerokie i mają bardzo fajny, przyjemny do jazdy.

Minusem są talerzykowe wyciągi, ale innych się tu nie stawia, bo raz na parę lat wulkan robi konkretne pierdyknięcie i lawa kasuje infrastrukturę.
Klimat w ośrodku jest bardzo sielankowy – Sycylia to nie Alpy; nie ma tu tyczek, treningów, zawodników. Jest sporo narciarzy rekreacyjnych, zjeżdżających sobie bez pośpiechu i trochę na bakier z techniką. Kolejek do wyciągów ani tłumów na trasach także tu nie ma.

Popołudniu pojechałem poszwędać się po miasteczku i po plaży.

Drugiego dnia doświadczyłem sycylijskiej zimy. Chwycił mróz, zaczął padać śnieg i okazało się, że byłem nad wyraz przezorny rezerwując w wypożyczalni samochód wyposażony w łańcuchy. Okazały się niezbędne, aby dojechać do ośrodka, a posiadanie ich jest na Etnie obowiązkowe od połoowy listopada do połowy kwietnia.

W samym ośrodku było około 10 stopni poniżej zera i silnie wiało – tak zimowych warunków nie doświadczyłem w tym sezonie ani w Alpach, ani w Czechach. Później jednak rozpogodziło się i jazda, choć bardzo zimowa, była bardzo przyjemna.

Popołudniu ruszyłem w drogę powrotną do Palermo, skąd kolejnego dnia rano odleciałem do domu.

I tu ciekawostka – koło Palermo znajduje się trzeci sycylijski ośrodek narciarski – Piano Battaglia. Jest mniejszy (ok. 6km tras) i niżej położony (1500-1900mnpm); kusił mnie jako ciekawostka przyrodnicza, ale jednak się nie zdecydowałem.
Mimo że nie udało pojeździć po południowej stronie wulkanu, to jestem bardzo zadowolny. Udało mi się pojeździć na wulkanie w czasie doskonałej pogody, świetnych warunków narciarskich i z dymiącym wulkanem w tle. Jackpot!

A tu krótkie, filmowe podsumowanie wizyty w ośrodku: