Hintertux raz jeszcze, czyli jak zdradzałem narty.

Byłem tu w ubiegłym roku, w ramach małego tournée po lodowcach, ale wtedy aura była iście zimowa.
W tym roku było inaczej, bo pogoda dopisała, a do tego śniegu leżało jeszcze naprawdę dużo i jazda była nieprawdopodobna.

Hintertux jest ośrodkiem całorocznym (choć bywa, że w sierpniu nie z bardzo jest po czym jeździć poza tysiącletnim lodem) i w lecie oferuje około 20km tras. To liczba oficjalna – realnie jest tego pewnie mniej, a część tras do południa jest zajęta przez treningi, ale i tak wybór dostępnych nartostrad jest całkiem spory. Do tego, w odróżnieniu do innych zacnych letnich ośrodków, takich jak Zermatt czy Passo Stelvio, na Hintertuxie mamy do dyspozycji nie tylko orczyki i możemy porozbijać się gondolami. 

Kolejna różnica to godziny otwarcia – co prawda w Szwajcarii i Włoszech wyciągi ruszają o 7.00, ale zamykane są już 12.30-13.00. Na Hintertuxie, kto ma technikę i parę w nogach, może powalczyć z kopnym śniegiem do 16.00.
Warunki są fajne do południa, rano potrafi być bardzo twardo, ale potem trochę „puszcza” i można sobie fantastycznie pośmigać. W nartach latem fajne jest jeszcze to, że nawet jeśli skończymy popołudniu, to nadal mam przed sobą sporo dnia. Do tego jest przyjemnie ciepło – kiedy przebieramy się koło samochodu, to sprzęt i ciuchy schną na naszych oczach. 

Przy okazji letniego szusowania możemy tu sobie znaleźć wiele innych, ciekawych zajęć, o czym poniżej.

***

Tak się bowiem składa, że w tym roku zdecydowałem się w końcu na zwiedzanie lodowca. Jest to atrakcja, którą ośrodek kusi turystów, a którą można wykupić w dość obskurnym blaszaku przy górnej stacji wyciągu. O ile jednak standardowo jest to wycieczka grupowa, z przewodnikiem, zakazem zdjęć i ustalonymi godzinami wejścia, o tyle w czasie pandemii sprawa została uproszczona: w baraczku płacimy 26 euro i od razu lecimy wskoczyć w czeluść lodowca.

Sama historia tego miejsca jest dość interesująca – szczelinę i system lodowych jaskiń odkrył w 2007 lokals – niejaki Roman Erler. Po roku eksploracji wnętrza lodowca podjęto decyzję, że zostanie ono udostępnione turystom, zwłaszcza że w tym miejscu lód mocno trzyma się skały i jest dość stabilny. Co ciekawe, to rodzina odkrywcy „zarządza” tym interesem, a sam Roman sprzedawał bilety podczas mojej wizyty. Uważam że to dość osobliwy sposób na życie i zastanawiam się, jak reagują ludzie, kiedy na pytanie „czym się zajmujesz” słyszą: „wpuszczam ludzi za pieniądze do dziury w lodzie”.

Wejście do lodowca jest raczej niepozorne i znajduje się ok. 200m od górnej stacji. Na wysokości 3000 mnpm taki spacer po miękkim śniegu może przyprawić o zawrót głowy, bo powietrze jest nieco rzadsze, a efekt ten potęguje się w ciasnych, lodowych jaskiniach, w których ciężko jest odetchnąć pełną piersią, a osoby ze skłonnościami do klaustrofobii mogą poczuć się dość nieswojo.

Przy wejściu do jaskini stoi obsługa, która tłumaczy że wewnątrz lodowca nie wolno palić i spożywać alkoholu („oprócz sznapsa; sznaps jest dozwolony zawsze”), a potem zostawia nas samych. Zwiedzanie polega na przejściu dwóch tras, położonych ok. 20m pod nartostradami na „Gefrorene Wand” – jest zimno, ślisko i mokro, a w zwiedzaniu pomagają gumowe maty, uchwyty ze sznura, a czasami i drabiny.


Wnętrze jest miejscami bardzo efektowne, miejscami dość ponure, a chwilami ciut kiczowate, z kolorowymi światełkami i niepotrzebnymi ozdobami.

Trochę mało jest ciekawostek naukowych, jakichś informacji o samym lodowcu, jego budowie, procesach jakie w nim zachodzą itp. Możliwe jest za to dokupienie „rejsu” pontonem, ale jest to całkowita bzdura, gdyż odległość jaką pokonujemy wynosi jakieś 5 metrów.

To już koniec rejsu.

Zaskoczyło mnie też to, że w lodowcu był „zasięg” i mogłem z czystym sumieniem odebrać i powiedzieć, że „nie mogę rozmawiać bo jestem w lodowcu”.

Reasumując – polecam, ale każdy niech raczej sam podejmuje decyzję za siebie, bo jak ktoś wyda 100 ojro na rodzinną wycieczkę, a na widok zimnej, ciemnej dziury w lodzie rodzina mu spanikuje, to nie wiem jaką pan Roman ma politykę zwrotów.

***

Moje narciarskie 3-dniówki najczęściej wyglądają tak, że trzeciego dnia śmigam sobie do wczesnego popołudnia, a następnie ruszam w drogę powrotną, by w domu być koło północy.
Podczas ostatniego wypadu na Hintertux popełniłem jednak świętokradztwo, gdyż po dwóch słonecznych dniach na stoku postanowiłem ów trzeci dzień przeznaczyć na rower.

Było świętokradztwo podwójne, bo nie dość, że zdradziłem narty, to jeszcze wypożyczyłem tzw. e-bike, czyli rower ze wspomaganiem elektrycznym.
Mogłem oczywiście wypożyczyć rower zwykły i na takim wspinać się na 2400 mnpm; w pewnym stopniu byłem nawet na to przygotowany, bo moja polisa obejmowała transport zwłok do kraju…

E-bike, budzący wśród „prawdziwych” kolarzy zgorszenie nie mniejsze niż automatyczne krosno wśród XIX-wiecznych szwaczek, okazał się jednak wynalazkiem szalenie wdzięcznym.

Po pierwsze, nie jest to motorower, więc aby jechać, nadal należy kręcić pedałami

Po drugie, trzeba mimo wszystko mieć pewne pojęcie o jeździe na rowerze MTB, bo wjechać po stromych, kamienistych ścieżkach, choćby ze wspomaganiem, to jedno, ale drugie to zjechać cało i zdrowo, a to też trzeba umieć.

Po trzecie, rower taki daje nieprawdopodobny zasięg i do jazdy nastawionej na zwiedzanie i podziwianie widoków z perspektywy górskich szlaków nadaje się idealnie.

 

Należy bowiem pamiętać, że wbrew pozorom nie cierpię uprawiać sportu ani się męczyć i przez ponad 40 lat znalazłem tylko dwie dyscypliny, których uprawianie sprawia mi prawdziwą przyjemność, przy czym rower jest pretendentem do trzeciej.
Sportom, których uprawiać nie cierpię, mógłbym poświęcić osobny fanpage, który nie ustępowałby objętością niniejszemu…

A co e-bików, to chyba wejdą na stałe do programu „trzydniówek”.  Koszt wypożyczenia takowego to ok. 30-40 euro za dzień, co może wydawać się sporą kwotą, ale z drugiej strony do dyspozycji dostajemy naprawdę dobry sprzęt, naładowany i przygotowany do jazdy. Wypożyczalni jest mnóstwo, a wyjątkowo leniwi mogą wwieźć się z rowerem wyciągiem i zacząć zwiedzanie od razu na słusznej wysokości.