Pierwszego dnia postanowiłem po górach POCHODZIĆ, co nie zdarzyło się już od lat. Punktem startowym był Schlegeisspeicher – sztuczny zbiornik wodny, położony niejako „na zapleczu” ośrodka na Hintertuxie (z dołu widać nawet jeden z wyciągów).
Trasa do jeziora, zaczynająca się w Mayrhofen, jest na odcinku od Ginzling płatna (12.50€) i choć wiedzie przez efektowne, wąskie tunele, to nie jest jakaś spektakularna – w Alpach jest wiele szos ładniejszych i tańszych, bądź darmowych.
Znad jeziora można wyruszyć w kilka tras. Ja wdrapałem się do schroniska Olpererhütte. Ze szlaku rozpościera się piękny widok na jezioro, a jest – dodajmy – coraz piękniejszy, im wyżej wchodzimy.
W samym schronisku można świetnie zjeść, a kilkadziesiąt metrów dalej – na małym, wiszącym moście – zrobić sobie zdjęcie na Instagrama.
Szlak jest raczej łatwy i świetnie oznakowany, zatem jeśli tylko komuś zechce się wdrapać do góry, można sobie pospacerować ciekawą, a mniej uczęszczaną ścieżką.
Nie trzeba też dochodzić pod same Włochy – po drodze można odbić i zejść do doliny, pośród szemrzących strumyków, kosodrzewiny i alpejskiego kwiecia.
Drugi dzień wizyty w Austrii poświęciłem w całości nartom. Akurat było okienko pogodowe i przez cały dzień świeciło fantastyczne słońce, choć z małymi zachmurzeniami i bez wielkiego upału.
Najfajniej jest popołudniu – zawodnicy kończą treningi, a dla części narciarzy rekreacyjnych warunki stają się trudne, więc na stokach robi się pusto. Czasami można zatrzymać się w połowie zjazdu do Tuxer Fernerhaus i w zasięgu wzroku nie widać ani jednej osoby.
Wjeżdżając leniwie do góry, możemy z niego cieszyć oczy imponującą przestrzenią lodowca. Najlepiej.
Przy okazji dodam, że nie cierpię tzw. „sztruksu”. Te wszystkie „prospektowe” zdjęcia stoków przygotowanych w idealny wzorek w ogóle na mnie nie działają. Nie lubię też tzw. betonu, choć rozumiem, że dla miłośników sportowej jazdy to idealne warunki. Beton lubię, gdy mam dobrze naostrzone narty, ale jeśli o to chodzi, nie jestem zbyt zdyscyplinowany.
Bardzo lubię natomiast śnieg zmierzwiony, niepoukładany; uwielbiam jeździć po mokrym, wiosennym śniegu, albo takim świeżym, ale nie wyratrakowanym, za to porozjeżdżanym i porozrzucanym na wszystkie strony.
Dlatego w sezonie najfajniej jeździ mi się po 14.00 i dlatego także lubię jeździć na nartach latem, kiedy popołudniowe zjazdy to nie lekkie i przyjemne łuki, ale intensywna praca i ciągle wybieranie miejsca do kolejnego skrętu.
Trzeci dzień austriackich przygód poświęciłem przejażdżce na e-bike’u. Poranek nie zwiastował nic dobrego, ponieważ lało. Cierpliwie przeczekałem jednak najgorsze i w południe zameldowałem się w dolnej stacji Penkenbahn w Mayrhofen (jak się okazało, w niedzielę to jedna z nielicznych, czynnych wypożyczalni). Ponieważ deszcze zabrały mi kilka godzin (I TYLKO DLATEGO ) wjechałem sobie od razu kolejka do góry, skąd zacząłem wycieczkę.
W pierwszej jej części objeździłem okolice szczytu Penken, a następnie zjechałem w dół i wjechałem na Rauhenkopf. Obydwa szczyty mają ok. 2100 m.n.p.m, a z tego drugiego rozciąga się niesamowity widok na dolinę Zillertal.
Całemu przejazdowi towarzyszą oszałamiające widoki i nawet krowy wydają się kontemplować krajobrazy!