Tunelowe Love w Sölden.

W poprzednich na początek sezonu wybierałem coś z trójcy Hintertux, Stubai lub Pitztal, a w ubiegłym roku Kitzsteinhorn, który potem raz jeszcze odwiedziłem w marcu. Pisałem wtedy, że to mój powrót w to miejsce po 14 latach. Porównywałem zdjęcia lodowca i ubolewałem nad jego ubytkami. W tym roku, dla urozmaicenia, wybór padł Sölden, które do tej pory znałem z walorów, jakie oferuje pełnia sezonu.Tak się składa, że w Sölden pierwszy raz też byłem blisko 14 lat temu. To był jeszcze czas „przedJamesBondowy”, więc napędem marketingowym był wówczas nieszczęsny Ötzi oraz „Big 3”, czyli trzy punkty o wysokości 3000 m.n.p.m.
Oprócz fantastycznych warunków (był początek marca) pamiętam jeszcze to, że miałem wtedy swój pierwszy, nowy, kupiony na kredyt w salonie samochód i w ciągu pierwszego roku dwa razy zarysowali mnie anonimowi sąsiedzi, dwa razy kamienie spod kół TIR-ów stłukły mi przednią szybę, złodzieje wybili mi okna w drzwiach, a w Sölden spadła lawina kamieni i obiła mi błotniki.
To tylko potwierdziło prawo Murphy’ego, że im coś droższe, nowsze i bardziej lśniące, tym szybciej zostanie zniszczone.
Parę archiwalnych zdjęć z początku 2009 r. w załączeniu.




 

Obawy, że dwa jęzory topniejących lodowców to trochę za mało na 3 dni jazdy, okazały się nieuzasadnione. Nawet mimo lichych, do momentu wyjazdu, opadów, ekipa od śniegu wykonywała świetną robotę i przez cały dzień warunki były bardzo dobrze.

 

Miłym zaskoczeniem była spora ilość słońca na stoku na lodowcu Tiefenbach. Ze słońcem na lodowcach różnie bywa; nie tylko na lodowcach zresztą – na północne stoki w Špindlerovým Mlynie słońce nie zagląda od grudnia do lutego…
Po drugie, pod lodowce w Sölden dojeżdża się samochodem. Pomińmy tu bolesne rozważania o śladzie węglowym i skupmy się na tym, że miło jest wskoczyć z auta prosto na stok, a nie tłuc się 40 minut gondolami z parkingu do ośrodka.
Droga jest płatna, ale dzięki poradzie jednego z internautów wiedziałem, by zakupić karnet w dolinie i bez dodatkowych kosztów korzystać z dojazdu. Nie ma tam jednak żadnych czytników – po prostu można przejechać obok bramek, a uprzejmy pan rzuca okiem na karnety i z uśmiechem przepuszcza nas dalej.
Nie jest to może rozwiązanie na miarę XXI wieku, ale w dobie gdy wszyscy stawiają na cyfryzację, optymalizację procesów, czatboty i inne takie bzdety, fakt, że na alpejskiej szosie uśmiechnięty Tyrolczyk życzy nam miłego dnia, jest bardzo pozytywny.
No ale czy można być smutnym mieszkając w Alpach?
Wisienką na torcie jest oczywiście trasa Pucharu Świata na lodowcu Rettenbach. Można samemu sprawdzić, czy trasy PŚ są strome 😉


 

Porównując zdjęcia sprzed lat widać, że stok na lodowcu Rettenbach mocno się skurczył…

 

A skoro mówimy o przeszłości – w oko wpadła mi mapa z bodajże 1983 r. Jak się okazuje, ośrodki na Rettenbach i Tiefenbach były wtedy ośrodkami wyłącznie letnio – jesiennymi, tak jak obecnie włoskie Passo Stelvio czy norweska Fonna. W ogóle letnie narciarstwo było w latach 70-tych i 80-tych bardzo popularną alternatywą dla innych, wakacyjnych sportów. Jeździć można było i na Kitzsteinhornie, i na Kaunertalu, i na Marmoladzie, i w ośrodkach francuskich.

 

Obecnie lodowcowe ośrodki się kurczą – dlatego na przykład gdy zrobiłem sobie przerwę w jeżdżeniu, by pouprawiać mindfulness i nacieszyć się widokami, to idealnym miejscem do tego była górna stacja zlikwidowanego wyciągu Panoramalift. Sam kiedyś jeździłem tym orczykiem, ale teraz nie byłoby już się po czym wciągać.

 

No cóż, taki to już pech, że ludzkość, a z nią narty, wyciągi i ratraki rozwinęły się akurat w interglacjale.
Inną atrakcją tutejszego ośrodka jest kilkusetmetrowy tunel narciarski. W przeszłości był to jedyny łącznik między dwoma lodowcami i choć teraz można skorzytać z biegnącej obok nartostrady, przejazd tunelem nadal jest ciekawym przeżyciem

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez skibum.pl (@skibum.pl)


Drugi tunel, jakim możemy się przejechać, to ten drogowy, z którego stropu zwisają złowrogo wyglądające sople.

 

Motywy tunelowe dopełnia ten ostatni, najmniejszy, z którego korzystamy by uniknąć pieszej wyprawy po wywłaszczeniu u stóp lodowca Rettenbach.

 

Plusem ten nietypowo pogodnej jesieni było to, że była to moja pierwsza, tyrolska „3-dniówka”, której każdego dnia towarzyszyła piękna pogoda.

Widok w kierunku ośrodka Piztaler Gletscher.