Mąte Bądone – najgorzej!

Mój najgorszy wyjazd odbył się w roku 2016. To były jeszcze czasy gdy jeździłem na wyjazdy zorganizowane, na cały tydzień. Z wyjazdami zorganizowanymi jest tak, że czasami jesteśmy zabierani tam gdzie jest fajnie, a czasami tam, gdzie akurat była dobra oferta i tak właśnie trafiłem do Monte Bondone.
Zdarza się niezwykle rzadko, bym był niezadowolony ze swoich wyjazdów, gdyż zasadniczo moje narciarskie destynacje wybieram starannie, a nawet jak coś nie zagra w jednym miejscu, to kolejnego dnia zmieniam ośrodek albo wybieram inną jego część i koniec końców jest wspaniale.
Jest to taki mały ośrodek położony we Włoszech, na południe od Trydentu. Trzeba przyznać, że pogoda była wtedy średnio sprzyjająca, bo jak na koniec stycznia śniegu było bardzo mało, aczkolwiek była to też wina położenia i wysokości miasteczka. Kilka dni przed moim przyjazdem, w położonych nieco bardziej na północ ośrodkach sypnęło śniegiem, a w tym samym czasie w Monte Bondone spadł deszcz i zmył i tak już lichą warstwę śniegu.

Ośrodek ten ciągle widuję w ofertach różnych biur, więc czuję się zobowiązany ostrzec że:
– wspomniane już położenie i wysokość (najwyższy punkt ośrodka ma wysokość 2000 m.n.p.m., to mniej niż w Tatrzańskiej Łomnicy) sprawiają, że przy obecnym klimacie ciężko mieć pewność, czy będzie śnieg. Wyobraźcie sobie – tłuczecie się 13 godzin  w autokarze i wszystko co macie do dyspozycji na tydzień, to:

 

– do ośrodka prowadzi z doliny długa i kręta droga, więc dla odmiany, kiedy pada dużo śniegu, wjazd i zjazd staje się wyzwaniem (nasz autobus na przykład raz utknął i skutecznie zablokował dojazd do miasteczka);
– jeśli nic się nie zmieniło, w miasteczku nie ma żadnego dużego sklepu, więc w tym, który był, ceny były wyższe niż pobliskie szczyty;
– infrastruktura jest tak stara, że kustosz muzeum narciarstwa z Trydentu dzwoni co sezon i pyta, czy może ją dostać jako eksponaty. Na najwyższy i mocno wyeksponowany na wiatry szczyt do dzisiaj (2023 r.) wjeżdża się powolnym, niewyprzęganym krzesełkiem;

 

– trudno mi powiedzieć, jakie są tam nartostrady, bo większość była nieczynna. Można by dośnieżać resztę tras armatkami, ale te wolały pozować do zdjęć;

 

– strzeżcie się tamtejszych ośrodków zbiorowego zakwaterowania, czyli typowych włoskich domów wczasowych z apartamentami Bilio, Trilo, Srilo itp. Zbite ze sklejek mieszkanka oferowały 5-osobowej rodzinie 1 sprawny palnik kuchenki elektrycznej, który i tak nagrzewał się wolniej niż kineskopowy telewizor.

Ośrodek jest podobno uwielbiany przez Czechów, których faktycznie było tam sporo. Myślę jednak, że to są tylko ci, którzy tęsknią za wczasami w starym stylu. Wiecie, spędzanymi w takich czeskich domach wczasowych z lat 70-tych, które do dzisiaj można zarezerwować na bookingu, ale w recenzjach przeczytamy że „w całym obiekcie unosi się dziwna woń”.
Jeśli można wymienić jakieś zalety Monte Bondone, to może takie, że widać stąd prawdziwe góry.

 

Tutejszy karnet obejmował także ośrodki Paganella (skąd rozpościera się widok na jezioro Garda, na poniższych zdjęciach skryło się pod mgłami).

 

oraz Folgaria, do której jednak nie dojechaliśmy, bo po jednym dniu opadów, autobus nie był w stanie pokonać zakrętów na wyjeździe z miasta. Efektownym driftem wjechał w barierki, utknął i zablokował drogę.

 

Wyjazd ten zainspirował mnie do tego, by kolejne wyjazdy dla siebie i znajomych organizować samemu. Zmieniłem też konwencję i zamiast wyjazdów tygodniowych zacząłem preferować kilka 3-4 dniowych wyjazdów w sezonie.