Narciarskie rozstaje dróg na Rohaczach.

W okolicach weekendu kursowałem między Podkarpaciem a Dolnym Śląskiem, a że przezornie zabrałem ze sobą narty, sprawa była przesądzona: zatrzymałem się w Małopolsce, by w sobotę wyskoczyć na narty na Słowację.
Tym razem nie zdecydowałem na żaden z ośrodków zarządzanych przez TMR (Tatrzańska Łomnica, Szczybskie Jezioro, czy Chopok), ale udałem się na położony niedaleko polskiej granicy, kameralny ośrodek Roháče – Spálená.

Jego zaletą jest dość wysokie położenie (dolna stacja znajduje się na wysokości 1000 m.n.p.m.), dzięki czemu nawet w tak ciepłą zimę, jak tegoroczna, panują tu przyzwoite warunki. Warto dodać, że ośrodek ten chętnie odwiedzają także narciarze wchodzący na nartach w górę. Biegnie tędy skiturowa trasa, która swoją metę ma pod wysokim na 2047 m Salatynem. Narciarskie drogi rozstają się przy górnej stacji wyciągu narciarskiego, skąd jedni ruszają w dół, a pozostali – w górę.

Wracając do jeżdżenia: mamy tu w zasadzie jedno, długie na ponad 2km zbocze, wzdłuż którego kursuje dość szybka, 6-osobowa kanapa (mimo pełnego parkingu nie trzeba było spędzać dużo czasu w kolejce).

W pogodne dni można natomiast cieszyć się słońcem i widokami z uroczo powolnej, niewyprzęganej kanapy dla 4 osób.

Kursuje tu także talerzyk, który ma tę zaletę, że pozwala jeździć na stosunkowo łagodnej części stoku, dzięki czemu można uniknąć dolnego odcinka głównej trasy – ten ma tendencję do szybkiej degradacji i ilekroć odwiedzam Roháče, obserwuję tam dantejskie sceny, niczym na czarnogórskiej „Alei Snajperów”.

Na samym dole znajduje się także „ośla łączka”, na której odbywają się lekcje dla początkujących.
W okolicy w zasadzie nic nie ma – dolna stacja i parking znajdują się w lesie, a najbliższą miejscowością jest, oddalony o 10 km, Zuberec. Po drodze można jednak zatrzymać się w karczmie i zjeść jeden ze słowackich klasyków – na przykład wspaniałe haluszki z bryndzą, skwarkami i świeżo siekanym szczypiorkiem.