Podróże w stylu Ski Bum.

„Hej, organizujecie coś w majówkę?”
„Podaj szczegóły – ceny, terminy.”
„Można się z Wami zabrać?”
Takie prośby i pytania otrzymuję czasami od Was. Niestety na wszystkie tego typu wiadomości odpisuję przecząco, ponieważ nie prowadzę żadnej komercyjnej działalności – na co dzień pracuję „na etacie”, a w mediach społecznościowych opisuję swoje prywatne podróże.

Owszem, czasami używam liczby mnogiej, a to dlatego, że często zabieram na wyjazdy bliskich znajomych, by wycieczka była także miłym wydarzeniem towarzyskim.

Trzech facetów na 3 dni też „potrafi” się spakować. 😉

Na wyjazdy zorganizowane w zasadzie nigdy się nie wybieram, choć form takich wyjazdów jest kilka. Na przykład takie, kiedy to kilka lub nawet kilkanaście autokarów zabiera liczną grupę do ośrodka, w którym rezerwuje się dla uczestników całe apartamentowce i gdzie czekają na nich liczne atrakcje, zwłaszcza imprezowe. Ze względu na masowość, bywają one korzystne cenowo, jednakże jako osoba nieznosząca tłumów, nigdy na takie wyjazdy się nie zdecydowałem, a muzykę, jaką puszcza się w barach, organizujących après ski, uważam za jeden z najgorszych dźwięków, jakie napotkać można w zakresie częstotliwości słyszalnych (co oczywiście nie przeszkadza mi w dekorowaniu taką muzyką moich storiesków). Generalnie uważam, że przestrzenie, spokój i cisza, jaką oferują góry, są wartością samą w sobie i pomysł, aby w Alpy jeździć, by słuchać okropnej muzyki, uważam za absurdalny.

Na szczęście liczne reklamy na Facebooku skutecznie ostrzegają mnie, gdzie i kiedy w Alpach wystąpi Cleo czy GrubSon, więc wiem, jakich destynacji unikać.

Sam też kiedyś byłem organizatorem „firmowego” wyjazdu. Nigdy więcej. 😉

Na mniejszą skalę wyjazdy organizują też operatorzy dysponujący jednym autokarem, lub busem. Busiarskie wyjazdy to główny content narciarskich grup na Facebooku i źródło licznych, ciekawych historii. W przeszłości powszechną praktyką było kupowanie przez takich „operatorów” karnetów sezonowych, a następnie odstępowanie ich uczestnikom wyjazdów „za drobną opłatą” wraz z zaleceniem, by wsiadać do wyciągu w kominiarce. Kilka lat temu szeroko zakrojona akcja zakończona konfiskatą karnetów i grzywnami zakończyła chyba takie praktyki. Na wyjazdy busiarskie jeździ się też nocami – prostu z busa wsiada się rano na wyciąg, a ostatniego dnia prosto ze stoku rusza się w drogę powrotną. Choć redukuje to koszty, to dla mnie kojarzy z niewygodą i zmęczeniem, toteż na takie wyjazdy też nigdy się nie pisałem.

Jeden z nielicznych wyjazdów „autokarowych”, w jakich brałem udział. Skończyło się kraksą i zablokowaniem drogi. Od tamtej pory jestem sam sobie organizatorem.

Nie jeżdżę też na wyjazdy organizowane przez znajomych; nie z powodu niechęci, ale raczej dlatego, że w głowie mam całą listę pomysłów na to, gdzie jeszcze na narty pojechać i brak mi czasu na zabieranie się jeszcze na czyjeś wyjazdy.
Jak zatem organizuję swoje wyjazdy, kto na nie jeździ i jak wygląda narciarska turystyka w „Ski Bum style”? Oto garść informacji.

DOKĄD?

Lubię odwiedzać coraz to nowe ośrodki – zupełnie nie utożsamiam się z podejściem polegającym na jeżdżeniu co roku w to samo miejsce. A znam sporo takich osób – niektórzy namiętnie odwiedzają tylko Stubai, inni Małe Ciche. Ja sam od kilku lat traktuję narty jako formę szeroko rozumianej turystyki i przy okazji wizyt w ośrodkach staram się też odwiedzić lokalne atrakcje czy spróbować lokalnych potraw. W ten sposób odwiedziłem wulkan Etna, ruiny starożytnej Wyroczni Delfickiej oraz obejrzałem występ flamenco w jaskini andaluzyjskich Romów.

Ruiny świątyni Ateny u stóp Parnasu.

JAK CZĘSTO?

Przed laty żyłem w przekonaniu, że w Alpy jeździ się na tydzień, od soboty do soboty (legendarna „wymiana turnusów”). Być może przesąd ten ukształtował się w czasach, gdy wyjazdy wybierało się w katalogu biura podróży i do wyboru były głównie opcje tygodniowe. Z czasem zmieniłem swoje preferencje i obecnie jeżdżę na narty częściej, ale na krótsze wyjazdy – od 2 do 4 dni na nartach. Do tego dochodzą wypady na 1 dzień do ośrodków położnych w pobliżu (głównie na Dolnym Śląsku).
Nigdy nie ruszam w podróż na noc – na dojazd przeznaczam pierwszy dzień i na stok ruszam wyspany. Bywa jednak, że w drogę powrotną wyruszam ostatniego dnia po nartach, w razie potrzeby nieco wcześniej schodząc ze stoku.
Staram się nie kończyć sezonu – zaczynam wyjazdy gdy tylko pojawi się śnieg (najczęściej październik), a kończę w lipcu lub nawet sierpniu. W ostatnich latach sezon odczuwalnie się skraca – 2 lata temu ledwie doczłapał do połowy lipca, a w ubiegłym roku na pożądny śnieg trzeba było czekać do listopada…

Są miejsca w których i latem nie brakuje śniegu (Stryn, Norwegia, czerwiec 2023).

Z KIM?

Czasami jeżdżę sam, ale zazwyczaj lubię zabierać na wyjazd dwoje lub troje dobrych, sprawdzonych znajomych. Słowo „sprawdzonych” jest tu ważne, bo na moich wyjazdach obowiązuje narciarski reżim: pobudka o 7.00, jazda na nartach od samego rana i ostatnie wejście na wyciąg na 2 minuty przeze zamknięciem. Raz tylko zdarzyło mi się umawiać na wyjazd z kimś poznanym na narciarskim forum i jak Boga kocham, miałem tego wyjazdu dość zanim jeszcze się zaczął. Na szczęście nie doszedł do skutku.

Soelden, 2009.

CZYM?

Zawsze jeżdżę na narty samochodem, bo cenię sobie niezależność i możliwość dokonywania małych zmian w planach. Od zawsze wierny jestem marce Toyota, dzięki której zupełnie nie martwię się o ewentualne awarie. Na niektóre dalsze wyjazdy latam tanimi liniami, a samochód pożyczam na miejscu (bukuję go przy zakupie bilety na samolot). Nie lubię jeździć jako pasażer i być zależny od innych organizatorów, więc niemal od dekady jestem wycieczkową „Zosią samosią”.

Podróż samochodem daje mi swobodę elastycznego zmieniania planów.
Wypożyczając samochód w wypożyczalni warto pamiętać o łańcuchach – były potrzebne nawet na sycylijskiej Etnie!.
Przy podróżach samolotem nie wybrzydzam – latam tanimi liniami.
Takim busem mógłbym się przejechać – tylko jak daleko bym dotarł? 😉 (Fonna, Norwegia)

NOCLEGI

Od lat korzystam z serwisu Booking, choć wiem że są różne możliwość znalezienia tańszych noclegów. Booking jednak nigdy mnie nie zawiódł, a kilka razy poratował, gdy właściciele zarezerwowanego miejsca mnie „wystawili”. Zazwyczaj rezerwuję tańsze miejscówki, zwracając uwagę na oceny użytkowników, dostępny parking, WiFi, liczbę łóżek. Czasami biorę opcję ze śniadaniem, ale bywa, że wybieram lokal z wyposażoną kuchnią i prowiantuję się sam.

Passo Stelvio – tu nocowałem w hotelu na przełęczy. W dzień tłoczna i gwarna, wieczorem staje się chłodna i pusta.
Hotelik w Grecji położony był przy samym wjeździe na drogę do ośrodka.
W Zermatt nie można poruszać się samochodami – pozostają dorożki i elektryczne busy.
W szwajcarskim Sankt Moritz zaskakująco trudno znaleźć było kwaterę z prywatną łazienką.
W Norwegii samochód posłużył mi za nanokamper.
Wioska Niederthai, położona ponad doliną Otztal, było idealną miejscówką na wyjazd solo.
Hotel z basenem? Rzadko, ale bywa. 😉 (Hintertux)
Bywa, że meldujemy się w centrum miasteczka (Garmisch Partenkirchen).
Bywa, że lądujemy na totalnej wsi (dolina Pitztal)

WYŻYWIENIE

Zależy od budżetu wyjazdu. Bywa że zabieram skrzynię jedzenia z Polski, na miejscu dokupując tylko drobnostki. Na wyprawę do Norwegii, w której hot dog na stacji benzynowej kosztował 70zł, zabrałem mnóstwo żarcia i przyrządzałem posiłki w kuchniach na polach kampingowych. Czasami jednak lubię sobie pofolgować i biorę nocleg ze śniadaniem, a w ciągu dnia stołuję się na stoku. Jedzenie na stokach w Europie jest naprawdę dobre, czego zazdroszczą nam Amerykanie, u których królują pizza i hamburgery.

Jestem fatalnym kucharzem, ale na szczęście widoki są sycące.
Opcje noclegu ze śniadaniem są mile widziane. 😉